Oj działo się na człuchowskim parkiecie w ostatnią niedzielę. Może sportowo widowisko nie zachwycało wysoką skutecznością, natomiast emocje, które trzymały kibiców do ostatniej sekundy zrekompensowały te braki.
Naszym rywalem tego dnia był zespół Wiking Rychnowy. Mieszanka talentu, rutyny z dużą dozą młodości, który w tym sezonie ogrywa się w nowym składzie. My natomiast układamy grę po kontuzji Marszala (zachęcamy do wsparcia zbiórki) bo była to nasza pierwsza opcja w ataku.
Oba zespoły mają swoje problemy co było widoczne już od pierwszego gwizdka. Nie został po spotkaniu protokół meczowy (awaria systemu) ale pamiętam, że wynik pierwszej kwarty nie wyszedł ponad 10 pkt po obu stronach. To dosyć nietypowa sytuacja jak na mecz koszykówki. Działo się tak z powodu bardzo niskiej skuteczności, rzutów oddanych z dystansu. Zasadniczo pamiętam w całym spotkaniu tylko jeden, celny rzut z dystansu w naszym wykonaniu… Pozostałe, to rajdy pod kosz i osobiste, które były kluczowe w tym meczu.
Pierwsza kwarta trudna, ale w drugiej powoli klarowała się recepta na mecz. Po stronie Wikingów trzeba odciąć od piłki Dawida Gindę bo jak tylko ją dostawał, to zwykle kończyło się to dla nas źle. To niewątpliwie gracz wysokich lotów, który zdziesiątkował nasz skład. Atak natomiast uprościliśmy maksymalnie, dążąc do indywidualnych penetracji i rzutów spod kosza przeciwnika. Czasami wręcz akcji coast-to-coast, czyli pojedyncze rajdy z piłką przez całe boisko. W tym sposobie gry jak ryba w wodzie odnalazł się Ryba (Piotr Rybarczyk) i to on stanowił naszą główną oś ataku.
Na ostatnią kwartę wychodziliśmy z 5 pkt stratą do przeciwnika, 3 zawodników z pierwszego składu było zagrożonych zejściem z boiska ze względu na liczbę przewinień. Naprawdę nie wyglądało to dobrze. Natomiast straty udało się szybko odrobić a skuteczna obrona pozwoliła objąć 6 pkt prowadzenie, na 3 minuty przed końcem spotkania. Koszty jednak były znaczące. Ryba i Cycu już na ławie a ja w drodze do nich, pozostała na parkiecie piątka musiała dowieź wygraną do końca, bo do zmiany nie było już nikogo. Wspomniałem, że rzuty osobiste były kluczowe w tym spotkaniu i dokładnie tak było. W końcówce meczu większość akcji była przerywana faulem taktycznym przez Wikingów, licząc że nie wykorzystamy osobistych. Taktyka niemal skuteczna bo na kilka sekund przed końcem różnica wynosiła już tylko 1 pkt, a piłkę na linii rzutów osobistych miał Rafał Podgórski. Rafał dźwignął jednak ciężar odpowiedzialności i zaliczył dwa trafienia. Teraz, aby doprowadzić do remisu Wikingowie musieli oddać celny rzut za 3 pkt i Dawid miał na to szansę, ale na szczęście nie tym razem. Wygrywamy z wikingami!
Oj trzeszczały w tym meczu rogi wikingów i krajeńskich jeleni. W ciasnym klinczu trzymaliśmy widownię w niepewności do ostatnich sekund. Był to niewątpliwie twardy mecz, w którym obrona wiodła prym. W naszych szeregach Ryba, poza atakiem rozdawał efektowne bloki na lewo i prawo i to on niewątpliwie był naszym MVP. Natomiast warto wyróżnić Miłosza Pająka, który zdobywa dopiero pierwsze szlify w tym sezonie. Celna trójka w czwartej kwarcie, ważne zbiórki w końcówce a wszystko to przy dopingu ojca z trybun. Dawid Pająk, serducho rośnie i dzięki za doping.
Notujemy cenną wygraną i nadal liczymy się w walce o najniższy stopień pudła. Jest sporo do poprawy i do poukładania na nowo po kontuzjach. Czasu niewiele, ale wiemy co trzeba zmienić aby było lepiej. Trzymajcie za nas kciuki w kolejnym spotkaniu przed nami hegemon ligi Profil Piła.
Mecz okiem Alicji